Informacja o plikach cookies

Alma Market SA właściciel platformy www.alma24.pl oraz www.almamarket.pl, wykorzystuje pliki cookies, m.in. w celach statystycznych oraz reklamowych. Przystępując do korzystania z platformy, możesz zmienić ustawienia służące do obsługi cookies w przeglądarce internetowej.
Jeśli nie dokonasz zmiany ustawień, przeglądanie platformy nastąpi z wykorzystaniem wymienionych plików.

AKADEMIA SMAKU

Sukces za wielką Wodą

Otwórz plik PDF

 

Nikt ci nie da pracy. Sam musisz jeździć, dzwonić, pokazywać, co robisz. Jeśli będziesz cierpliwy, może po latach się uda – mówi laureat Oscara za zdjęcia filmowe, polski operator Janusz Kamiński. Jak pokazuje historia tych, którym w Fabryce Snów się powiodło, niekiedy faktycznie tak jest, a czasami...

 

Pola Negri przybyła do Stanów 1 2 września 1922 r. Miała 25 lat, status gwiazdy europejskiego filmu i podpisany kontrakt z wytwórnią Paramount. W Mieście Aniołów spędziła kolejne pięć lat, zagrała w 21 (!) filmach, zarabiała milion dolarów rocznie. Okrzyknięto ją gwiazdą kina niemego, symbolem seksu, wampem nad wampami, a ona rozkosznie łamała męskie serca i romansowała. Najpierw z Charlie Chaplinem, potem z Rudolfem Valentino. Ten pierwszy – „najbardziej pożądany kawaler w Kalifornii” – okazał się bardzo zazdrosnym i zaborczym kochankiem. Aktorka miała świadomość, że małżeństwo z Chaplinem byłoby końcem jej kariery, bo przecież wamp nie może być mężatką. Ich romans więc szybko się skończył. W życiu Poli był już wtedy inny mężczyzna. Rudolf Valentino – amant i bożyszcze kobiet. Poznali się na balu maskowym i choć początkowo planowali stworzyć związek na niby, dla publiczności, zakochali się w sobie naprawdę. Czy Pola zostałaby trzecią żoną Rudolfa? Tego nigdy się nie dowiemy, bo kochanków rozdzieliła śmierć. Valentino zmarł na sepsę po operacji wrzodu żołądka, mając zaledwie 31 lat. Na pogrzebie Negri odgrywała rolę wdowy. Prasa zarzuciła jej, że wykorzystała uroczystość do autoreklamy. Podobno w momencie zamykania trumny zacięła się kamera, a gdy operator poprosił o powtórzenie ujęcia, Negri po raz drugi dokładnie tak samo odegrała scenę rozpaczy. W epoce kina dźwiękowego gwiazda Poli przybladła. Ostatni raz na ekranie pojawiła się w 1964 r. w filmie „The Moon-Spinners”, na którym amerykańscy krytycy nie zostawili przysłowiowej suchej nitki. To doświadczenie miało wpływ na decyzję Negri o zakończeniu kariery. Nie zmieniła zdania nawet dla Stevena Spielberga, który poprosił ją, by zagrała w jego filmie „Sugarland Express” (1974). Pochodzący z niewielkiej polskiej miejscowości Lipno wamp nad wampami zmarł w 1987 r.

 

Max Factor, po którego kosmetyki chętnie sięgają zarówno profesjonalni wizażyści, jak i miliony zwykłych kobiet, założyciel jednej z największych firm kosmetycznych urodził się w... Łodzi jako Maksymilian Faktorowicz. Trudne warunki (miał dziewięcioro rodzeństwa, ich ojciec był garncarzem) zmusiły Maxa do podjęcia pracy zarobkowej w wieku zaledwie ośmiu lat. Zaczynał jako pomocnik dentysty, potem został stażystą w firmie produkującej peruki i kosmetyki. Na podbój Ameryki wyruszył w lutym 1904 r. jako dorosły mężczyzna, w towarzystwie żony i trójki dzieci. Nowe życie rozpoczął w St. Louis, gdzie najpierw sprzedawał swoje kremy i kosmetyki, potem otworzył zakład i sklep fryzjerski. Cztery lata później zdecydował się na wyjazd do Kalifornii i w Los Angeles najpierw otworzył mały sklepik z perukami, potem założył firmę Max Factor & Company (specjalność: produkty do makijażu teatralnego), jednocześnie pracując jako charakteryzator aktorów filmowych. Jego klientami były największe gwiazdy Hollywood: Mary Pickford, Pola Negri, Jean Harlow, Rita Hayworth, Marlena Dietrich, John Wayne czy Charlie Chaplin. Już wtedy Maxa Factora, który swoje produkty nazwał make up, nazywano czarodziejem makijażu. To on stworzył pierwsze sztuczne rzęsy, kosmetyki wodoodporne oraz podkład w kremie. W 1928 r. czarodziej dostał Oscara za szczególne osiągnięcia w filmowej charakteryzacji, a trzy lata później niesamowite umiejętności

16737_sukces-za-wielka-woda.jpg

Factora zmieniły aktora Borisa Karloffa w przerażającego potwora powołanego do życia przez szalonego naukowca Henry'ego Frankensteina (w horrorze „Frankenstein”). Max Factor zmarł w 1938 r., a założona przez niego firma należy dziś do koncernu Procter & Gamble, który kupił ją w 1991 r. za, bagatela, półtora miliarda dolarów!

Roman Polański przybył do Los Angeles jako 35-latek, jednak miał już w reżyserskim dorobku 14 filmów, m.in. „Nóż w wodzie” i „Wstręt”. – Zjawił się człowiek podniecający. Ma 35 lat, wygląda o dziesięć młodziej. Jest krępy, muskularny, pełen życia, nosi długie włosy, buty do kostek, złote spodnie obcisłe w biodrach, a u dołu rozkloszowane, i zieloną koszulę z wysokim kołnierzykiem. Brawurowo prowadzi motocykl i samochód, podbija serca pięknych aktorek – tak na początku 1968 roku o Romanie pisała amerykańska prasa. Nie był postacią znikąd, bo do Miasta Aniołów zaprosił go sam wiceprezes studia Paramount – Robert Evans, dla którego Polański niedługo potem sfilmował powieść Iry Levina „Dziecko Rosemary”. Niebywały sukces ekranizacji (zysk w Stanach: 33 miliony $ przy budżecie 2,3 mln; siedem prestiżowych nagród, m.in. Oscar i Złoty Glob; doskonałe recenzje) odwracał uwagę od kłopotliwej arogancji reżysera. Nawet Evans przyznawał: – Na planie istniały tylko dwa punkty widzenia: jego i jego. Mimo tej opinii Polański nie musiał martwić się o kolejne propozycje. Sukcesy zawodowe okupił tragedią osobistą. Gdy w sierpniu 1969 r. pracował nad filmem w Londynie, jego, będąca w ósmym miesiącu ciąży, piękna żona Sharon Tate została brutalnie zamordowana w posiadłości w Bel Air przy Cielo Drive 10050. Polański na własnej skórze doświadczył ciemnej strony sławy. – Jego sytuacja była bardzo interesującym, modelowym wręcz przykładem tego, co może zrobić rozgłos. Został ekskomunikowany ze wspólnoty Hollywood, ponieważ jego żona wykazała brak gustu, dając się zamordować i stając się pożywką dla gazet – mówił z goryczą jego przyjaciel Jack Nicholson. Trudno się więc dziwić, że po takiej tragedii Polański wyjechał do Europy. Do Ameryki wrócił dopiero po czterech latach, znów za sprawą Evansa, dla którego wyreżyserował znakomity czarny kryminał „Chinatown”. Praca nad filmem nie była sielanką, najpierw Polański ostro kłócił się ze scenarzystą, potem z odtwórcami głównych ról: Faye Dunaway i Jackiem Nicholsonem. Mimo trudnej atmosfery na planie film „Chinatown” okazał się wielkim sukcesem, a zdolny reżyser miał znów Hollywood u swoich stóp. Nie na długo, niestety. W marcu 1977 r. został aresztowany za gwałt na nieletniej i po krótkim pobycie w więzieniu opuścił Stany na zawsze. Od tamtej chwili nie postawił nogi na amerykańskiej ziemi. 

 

Janusz Kamiński, laureat d w ó c h Oscarów za zdjęcia do filmów „Lista Schindlera” i „Szeregowiec Ryan”, decyzję o wyjeździe z Polski podjął latem 1980 r. na wieść o fali strajków. Spędzał wtedy wakacje w Grecji. Jak wspominał: – Nic mnie w Polsce nie trzymało. Rodzice rozwiedli się, gdy miałem sześć lat. Byłem wychowywany przez babcię i ojca. Babcia umarła, jak miałem 14 lat, ojciec trzy lata później. Ja chciałem uczyć się, pracować, podróżować po świecie. (…) Bardzo chciałem do Ameryki pojechać. Byłem zafascynowany Ameryką. Uważałem, że pod względem życia, rozwoju kultury i sztuki to idealne miejsce dla kogoś takiego jak ja. Na początku 1981 r. znalazł się w Chicago. Tu pracował i jednocześnie studiował na Wydziale Filmu i Sztuk Pięknych w Columbia College. Sześć lat później przeniósł się do Los Angeles, gdzie po rocznym kursie operatorskim został asystentem operatora na planach horrorów klasy B. Przełomem w jego karierze okazał się film telewizyjny „Dziki kwiat” z 1991 r., w którym na wyjątkowe zdjęcia, autorstwa Kamińskiego, zwrócił uwagę sam Steven Spielberg. Zaproponował zdolnemu operatorowi współpracę przy filmie „Lista Schindlera”, za zdjęcia do którego Kamiński dostał pierwszego Oscara i stał się ulubionym operatorem Spielberga. Jak wygląda dzień Janusza Kamińskiego? – Zaczynam o piątej rano. Jadę do laboratorium, by obejrzeć zdjęcia, które nakręciłem poprzedniego dnia. Idę na plan. O siódmej zaczynam zdjęcia. Kręcę do pierwszej. O pierwszej nanoszę poprawki na nowej kopii. Znów kręcę do ósmej. Potem rozmawiamy o kolejnym dniu pracy, wieczorem jeszcze mam spotkania w sprawie kolejnych filmów i projektów. Wracam do domu. Idę spać, zasypiam i myślę, co robiłem w czasie dnia, czy ta praca była dobra, czy zła – odpowiada Kamiński. I dodaje: – Wcześniej mniej pracowałem, ale musiałem kształtować swoją pozycję. Bo tu nikt ci nie da pracy. Sam musisz jeździć, dzwonić, pokazywać, co robisz. Jeśli będziesz cierpliwy, może po latach się uda. Dziś pozycja Kamińskiego wydaje się niezagrożona. Potwierdza to opinia Spielberga: – Spośród wszystkich autorów zdjęć, z którymi pracowałem, Janusz jest z pewnością najlepszy. (…) Gdy go poznałem, uświadomiłem sobie, że oto stoi przede mną prawdziwy artysta. Przy pomocy odpowiedniego oświetlenia jednego dnia tworzy obraz niczym Chagall, kiedy indziej niczym Goya czy Monet. Pomyślałem: „Muszę zatrzymać tego faceta przy sobie”. Chyba nic więcej dodawać nie trzeba.

 

Alicja Bachleda -Curuś miała 15 lat, gdy pokonała dwa tysiące rywalek i została Zosią w filmowej ekranizacji „Pana Tadeusza”. Po premierze od razu zmierzyła się z ciemną stroną zawodu aktorki. Część krytyków i widzów była zachwycona, jednak pozostali nie szczędzili ostrych słów. Alicja przetrwała tę nawałnicę, wyszła z niej o wiele silniejsza i jeszcze bardziej przekonana, że chce być aktorką. Cztery lata później postawiła wszystko na jedną kartę i wyjechała do Stanów. Kilka miesięcy spędziła w Nowym Jorku i zgłębiała tajniki zawodu w prestiżowej szkole Lee Strasberga. Potem przeniosła się do Los Angeles. – Okazało się, że w Hollywood jest taka sama szkoła. (…) Nie znałam wtedy nikogo, kto mógłby mnie wprowadzić w świat wielkich koncernów filmowych – zdradziła Alicja w wywiadzie. Sama opłacała czynsz i czesne: trzy tysiące dolarów za każde trzy miesiące nauki. Wstawała o szóstej rano, żeby autobusem zdążyć na zajęcia rozpoczynające się o ósmej. To było o wiele łatwiejsze niż łamanie własnych ograniczeń i pozbycie się maski lalki. – Wiedziałam jedynie, że chcę dostać się do tej szkoły, że muszę spróbować swoich sił w Ameryce. Uznałam, że dla aktora samo życie w Hollywood jest ważnym doświadczeniem (…). Nawet gdyby nie udało mi się dostać ciekawej roli, nie byłabym zawiedziona – zapewniała. Ale ciekawą rolę otrzymała, w dramacie „Trade”, w castingu pokonując samą Milę Jovovich. „New York Times Magazine” obwołał film jednym z pięciu najciekawszych debiutów roku i bardzo wysoko ocenił grę Alicji, podobnie jak jury festiwalu w Bostonie, które przyznało Bachledzie-Curuś nagrodę dla najlepszej aktorki. Potem w życiu Alicji pojawił się niezwykle przystojny Irlandczyk i jednocześnie sławny aktor Colin Farrell. Ich gorący romans, rozpoczęty na planie filmu „Ondine”, okazał się brzemienny w skutki – na świat przyszło dziecko pary – Henry Tadeusz. Mimo że Alicja i Colin nie są już razem, wspólnie wychowują syna i pozostają w przyjacielskich stosunkach. Ona znów chodzi na castingi i tylko od czasu do czasu ogarnia ją zwątpienie. – Idę na przesłuchanie niby taka pewna siebie, a tak naprawdę wewnątrz cała się trzęsę. Myślę: „Rany Boskie, co ja tu robię?!” – przyznaje szczerze. Nie przyjmuje wszystkich ról. – Idę va banque. Postanowiłam, że nie będę grała w gorszych scenariuszach niż w Europie. Nie będę szła na kompromisy. Choć to ciężkie w tym mieście, udowodniłam, że to możliwe – twierdzi Alicja. A nam pozostaje trzymanie za nią kciuków.

 

DOLCE VITA NR 1 ZIMA/WIOSNA 2012

 

<< Powrót

POLECAMY PRZEPISY